Strangely ‘wilder’d I must seem,
I was married in a dream,—”
Oh, the ecstasy of bliss!
Brother! what a joy it is!
Think about it and confess
‘Tis a storm of happiness,—”
And the memory is to me
Sunbeams,—” but sixteen was she.
Cheeks of roses red and white;
Mouth like Davia’s; eyes of light,
Fiery, round, of raven hue,
Swimming, but coquettish too;
Ivory teeth; lips fresh as dew;
Bosom beauteous, hand of down,
Fairy foot. She stood alone
In her graces,—” she was mine,
And I drank her charms divine.
But in early years our schemes
Are but showy, shadowy dreams;
For a season they deceive,
Then our souls in darkness leave.
Oft the bowl the water bears,
Yet ’tis useless soon with years;
First it cracks, and then it leaks,
And at last —” at last it breaks.
All things with beginning tend
To their melancholy end —”
So her beauty fled.
Then did anger, care and malice
Mingle up their bitter chalice.
Riches like a whirlwind flew,
Honors, gifts, an’d glories too;
And my lovely wife, so mild,
Fortune’s frail and flattered child,
Spent our wealth, as if the day
Ne’er would dim or pass away;
And —” O, monstrous thought! —” the fair
Scratched my eyes, and tore my hair;
Nought but misery was our guest,
So I sought the parish priest.
“Father! grant me a divorce —”
Nay, you will grant it me, of course:
Reasons many can be given,—”
Reasons both of earth and heaven.”
“I know all you wish to say:
Have you wherewithal to pay?
Money is a thing of course,—”
Money may obtain divorce.”
“Reverend father! hear me, please ye,
“Tis not an affair so easy.”
“Silence, child! where money’s needed
Eloquence is superseded.”
Then I talked of morals; but
The good father’s ears were shut.
With a fierce and frowning look
Off he drove me,—”
And I woke.
Translation from Poets and Poetry of Poland A Collection of Polish Verse, Including a Short Account of the History of Polish Poetry, with Sixty Biographical Sketches of Poland’s Poets and Specimens of Their Composition by Paul Soboleski
Patrz no, czym się nie odmienił?
Dzisiem się przez sen ożenił.
Ach, bracie, jaka wygoda
W pierwszych nocach żona młoda!
Pomyśl sobie tylko, proszę,
Jakie mogą być rozkosze!
Aż mi jeszcze idzie ślina:
W piętnastu leciech dziewczyna,
Na twarzy z różą lilija,
Gębusia a la Davia;
Oczy duże, żywe, czarne,
Miłe, lubieżne, figlarne;
Usta świeże, ząbki czyste,
Piersi twarde i toczyste;
Rączka pulchna, nóżka mała,
Wszędzie równa piękność ciała.
Zważ, czym się tego nie chwycił?
I pókim się nie nasycił,
Starałem się robić dziwy:
Nigdy syty, zawsze chciwy.
Osobliwszą jakąś mocą
Dzień był u mnie nawet nocą,
A choć w najdłuższej ciemnocie,
Nie zbywało na ochocie.
Lecz z czasem ustały siły,
Te igraszki się sprzykrzyły:
Żona była jeszcze młoda,
W samym kwiecie jej uroda,
Huk się gachów o nią kręci,
A ja nie mam do niej chęci.
Rzekłem; —žOdpowiem przed Bogiem,
Jeśli ją puszczę odłogiem
I przez jakie sentymenta
Dam zakopać jej talenta.
Nie jestem z siebie bogaty,
Będę z niej ciągnął intraty;
Żaden ubóstwem nie tyje,
Każdy z tego, co ma, żyje.”
Skórom się pozbył zazdrości,
Nawał zaraz miałem gości;
Przybywali w dom mój rożni:
Czuli, fircyki i możni.
Żona z każdym była grzecznie:
Czuli wzdychali serdecznie,
Fircyki mi się chlubili,
A bogaci zaś płacili.
Sprzyjało szczęście łaskawe:
Miałem dusie i zabawę,
Ani mi zmieszały szyków
Żarty drwiarzów, złość języków.
Zawszem na to mówił: —žPrzecie
Trzeba coś znaczyć na świecie.”
Ach, jak błądzą lata młode!
Do czasu dzban nosi wodę,
Wszystko z tym czasem ustawa.
Przyszła ospa niełaskawa:
Groźnej jej zlękły się ręki
Śmiechy, umizgi i wdzięki;
Znikła krasa, a z nią w szlaki
Wyniósł się też jaki taki.
Dali nam na miejsce swoje:
Zwady, gniewy, niepokoje.
Poszły z wiatrem wszystkie zbiory:
Dary, grzeczności, honory.
A moja kochana żona,
Pańsko żyć przyzwyczajona,
Wkrótce zjadła swoje grosze
I mnie skubała po trosze.
Obu nas czekała nędza;
Szedłem czym prędzej do księdza.
—žMój ty wielebny prałacie,
Tuszę, że mi rozwód dacie.
Oto mam przyczyny słuszne:
Tak cielesne, jak i duszne.”
—žPojmuję – rzekł – twoje żądze,
Ale maszże ty pieniądze?
Nie dają się tak rozwody…
Trzeba mi zapłacić wprzódy.”
—žNiech się prałat upamięta,
Oto są impedimenta…”
—žTo są tylko wszystko drwiny;
Bez dusiów – nie ma przyczyny.”
Jam prawił morał z mej strony,
Lecz on był nieporuszony:
Z gniewem prośby me odrzucił.
Jam się tymczasem ocucił.