Tag: Barańczak

Poetry

March 4 – She cried that night, but not for him to hear by Stanisław Barańczak

She cried that night, but not for him to hear.
In fact her crying wasn’t why he woke.
It was some other sound; that much was clear.

And this half-waking shame. No trace of tears
all day, and still at night she works to choke
the sobs; she cries, but not for him to hear.

And all those other nights: she lay so near
but he had only caught the breeze’s joke,
the branch that tapped the roof. That much was clear.

The outside dark revolved in its own sphere:
no wind, no window pane, no creaking oak
had said: “She’s crying, not for you to hear.”

Untouchable are those tangibly dear,
so close, they’re closed, too far to reach and stroke
a quaking shoulder-blade. This much is clear.

And he did not reach out — for shame, for fear
of spoiling the tears’ tenderness that spoke:
“Go back to sleep. What woke you isn’t here.
It was the wind outside, indifferent, clear.”

Translated by Stanisław Barańczak and Clare Cavanagh

Tears

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.

I półprzytomny wstyd, że ona tak się trudzi,
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:

ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi – gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi

negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
“Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził”?

Na wyciągnięcie ręki – ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim “Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi”.

I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: “Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził,
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.”

Poetry

January 25 – A Second Nature by Stanisław Barańczak

After a couple of days, the eye gets used
to the squirrel, a gray one, not red as it should be,
to the cars, each of them five feet too long,
to the clear air, against which glistens the wet paint
of billboards, puffy clouds, and fire-escape ladders.

After a couple of weeks, the hand gets used
to the different shape of the digits one and seven,
not to mention skipping diacritical marks in your signature.

After a couple of months, even the tongue knows
how to curl in your mouth the only way that produces a correct the.
Another couple of months and, while tying your shoelace in the street,
you realize that you’re actually doing it just to tie your shoelace,
and not in order to routinely check
if you’re not followed.

After a couple of years, you have a dream:
you’re standing at the kitchen sink in the forest cottage near Sieraków,
where you once spent vacation, a high-school graduate unhappily in love;
your left hand holds a kettle, your right one reaches for the faucet knob.
The dream, as if having hit a wall, suddenly stops dead,
focusing with painful intensity on a detail that’s uncertain:
was that knob made of porcelain, or brass?
Still dreaming, you know with a dazzling clarity that everything depends on this.
As you wake up, you know with equal clarity you’ll never be able to make sure.

Translated by Stanisław Barańczak and Clare Cavanagh

Po paru dniach oko się przyzwyczaja
do wiewiórki, szarej, a nie rudej jak Pan Bóg przykazał,
do samochodów, przeciętnie o półtora metra za długich,
do zbyt czystego powietrza, w którym rysują się świeżo malowane
reklamy na dachach, obłoki i pożarowe drabinki.

Po paru tygodniach przyzwyczaja się ręka
do innej pisowni jedynki i do nieprzekreślania siódemki,
nie mówiąc o opuszczaniu kreski nad “n” w podpisie.

Po paru miesiącach nawet język umie układać się w ustach
w ten jedyny sposób, który zapewnia właściwą wymowę “the”.
Jeszcze parę miesięcy i, przyklękając na ulicy, aby zawiązać sznurowadło,
uświadamiasz sobie, że robisz to, aby zawiązać szczurowadło,
nie po to, aby rutynowo zerknąć przez ramię,
czy ktoś za tobą nie idzie.

Po paru latach śni się sen:
stoisz przy zlewie w kuchni leśniczówki
w pobliżu miejscowości Sieraków, gdzie po maturze, nieszczęśliwie
[zakochany, spędzałeś wakacje,
twoja lewa dłoń unosi czajnik, prawa kieruje się w stronę gałki kranu.
Sen, jakby uderzył w ścianę, staje nagle w miejscu,
z męczącym natężeniem skupiając się na niepewnym szczególe:
czy gałka była porcelanowa, czy mosiężna.
Śpiąc jeszcze, wiesz przeraźliwie jasno, że od tego wszystko zależy.
Budząc się, wiesz równie jasno, że nigdy się nie przekonasz.